JakisPedał
Zjebaniec
Dołączył: 11 Paź 2005
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Śro 18:07, 12 Paź 2005 Temat postu: Zbyszek nie zyje |
|
|
Zbyszek Cybulski nie żyje. O śmierci Cybulskiego dowiedziałem się w Sztokholmie, gdzie przygotowywałem z Kobielą polsko--szwedzki program rozrywkowy. Zbyszek był w Szwecji bardzo popularny. Przed wyjazdem zrobiliśmy dla telewizji sztukę Mały światek Sammy Lee, emitowaną już po śmierci aktora. Daniel Olbrychski wspomina, jak słyszał głos Cybulskiego przez okno w jakimś domu i myślał, że albo on zwariował, albo nieboszczyk zmartwychwstał.
Tyle zostało napisane o Zbyszku, że trudno coś do tego dodać, ale jednocześnie nie mogę go pominąć w tych wspomnieniach, bo od samego początku moich studiów, a później pracy, gdzieś był zawsze koło mnie. Oczywiście szybował wysoko, a ja poruszałem się w rejonie rozrywki, humoru, komedii.
Zbyszek "zacierał" - nie wiem, czy ktoś to pamięta. Miał taki tik nerwowy, że nie mógł wyjść z pokoju, zamkniętego pomieszczenia czy zejść ze sceny, jeżeli nie odbył takiego rytuału zacierania nogą najdrobniejszego papierka, śmiecia, jakby szukał czegoś albo bał się, że coś ważnego zgubił… Znajomi, przyzwyczajeni do tego, nie zwracali uwagi, dla innych było to zadziwiające. Każde wyjście było dla niego trudne, musiał "pozacierać" może własne ślady…
W podróży do Londynu, gdy szli razem z dyrektorem Warmińskim i Zbyszek na zaśmieconej ulicy miał do przydeptania i zatarcia setki porzuconych opakowań, papierków, śmieci, na Oxford Street Janusz Warmiński zirytowany powiedział:
- Panie Zbyszku, chodźmy wreszcie! Czego pan szuka? Zgubił pan coś?
- Panie dyrektorze, jak byłem w Londynie ostatni raz, znalazłem dwadzieścia funtów w jednym banknocie i dlatego tak sprawdzam, może jeszcze coś znajdę… - tłumaczył zawstydzony.
Nie było to prawdą.
Gra i życie to dla Zbyszka było to samo. A życie pędziło, nie zawsze był czas, aby nauczyć się precyzyjnie tekstu. W monodramie Mały światek Sammy Lee umieściłem na końcu linii telefonicznej suflerkę, która mówiła tekst, a Zbyszek grał. Cała prawie sztuka opiera się na rozmowach telefonicznych, w których bohater błaga o drobną pożyczkę, bo grożą mu śmiercią dealerzy narkotyków. Koledzy dziwili się, jak Zbyszek mógł spamiętać godzinę gadania, bez przerwy.
Zwykle Zbyszek pisał tekst sztuki na meblach, ścianach, wiszących kalendarzach i na podłodze. Później krytycy pisali o ciekawej interpretacji, że pół aktu Zbyszek grał na kolanach z twarzą przy ziemi. Był też krótkowidzem.
Ale wszystko to było zatopione w jego instynkcie aktorskim, wielkim talencie i umiejętności znajdowania prawdy w każdej sytuacji.
Za granicą było łatwiej z tekstem, grał w obcych językach, a że nie znał ich zbyt dobrze, posługiwał się językiem polskim i tym, co najlepiej pamiętał. Zwykle to było "Zdrowaś Mario, łaskiś pełna…" Niezależnie od charakteru sceny, roli czy partnera, z którym aktualnie dialogował… sadził sceny miłosne na "Zdrowaś Mario…" albo dramatycznie na "Wierzę w Boga…" - i był rewelacyjny.
Zachodni reżyserzy byli zachwyceni, a potem francuski czy szwedzki aktor dubbingowali w obcym języku i recenzenci pisali o kreacji. To, co jest w duszy, okazywało się ważniejsze od mniej lub bardziej popularnego języka.
W Polsce, w jednej ze sztuk amerykańskich, grał współczesnego chłopaka, główna rola. Spektakl wywieziono gdzieś na prowincję. Sala była pełna, a gwiazdor się spóźniał. Wszyscy przyszli na niego i tylko na niego… mimo wspaniałej całej obsady. W nabożnej ciszy siedzi cała sala, za kulisami chodzą nerwowo koledzy aktorzy, reżyser pali jednego papierosa za drugim.
Nagle słychać z daleka szum motor
u, powoli coraz wyraźniej, zbliża się… Jest! Z hukiem silnika zajeżdża przed teatr Zbyszek. Jeździł wówczas motorem. Otwierają się drzwi. Na widownię wchodzi aktor, stukot butów do jazdy na motorze, skórzana kurtka, idzie wśród siedzących jak trusia widzów, zdejmuje po drodze kask, idzie na scenę, poprawia okulary na nosie… i zaczyna grać.
Jest wspaniały.
Zbyszek miał zwyczaj pukać w ramię rozmówcę i nazywać go "Starenia" niezależnie do wieku, zażyłości, płci czy stopnia znajomości.
Znany był rzekomy romans naszego gwiazdora z Marleną Dietrich. Ta wiekowa pani została zauroczona sceną miłosną, gdzie młody Polak w okularach grał przypuszczalnie na "Zdrowaś Mario…" we francuskim filmie.
Czy doszło do "konsumpcji", nie wiadomo.
Kobiela z zazdrości opowiadał, że wszystko się rozpadło, gdy Marlena sięgnęła po słownik polsko-francuski i zrozumiała wreszcie, co oznacza to stale powtarzane "Starenia, starenia…" w najbardziej intymnych zbliżeniach z Polakiem.
A miała wówczas jakieś sto lat.
Post został pochwalony 0 razy
|
|